Prawdy sportowe

Strona poświęcona komentowaniu wydarzeń sportowych


Marzec 16, 2019

Ułatwienie życia jego utrudnieniem – o systemie challenge

Jak rozwijał się system challenge?

Technologia ruszyła do przodu, jest coraz powszechniejsza w sporcie. Od lat mówi się o wprowadzeniu kamer na mecze piłki nożnej, lata także debatowano jak możno ułatwić pracę arbitrom podczas meczów siatkarskich. W sposób znaczący przyczynili się do tego Polacy, którzy jak pierwsi odważyli się wprowadzić tzw. system challenge.

Pierwszy raz wspomnianą technologię użyto we finałowych spotkaniach PlusLigi w sezonie 2010/2011, pomiędzy PGE Skrą Bełchatów, a ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Początkowo o sprawdzenie prosił tylko kapitan drużyny, w stosownie krótkim czasie po zakończeniu akcji. Opcji sprawdzenia też nie było wiele: sprawdzenie dotknięcia taśmy, bądź przy obecnych przepisach już całej siatki, przejścia linii środkowej i trzeciego metra, a także czy piłka wylądowała w boisku, czy też nie. Z roku na rok repertuar możliwości sprawdzenia się poszerzał, obecnie sprawdzić można prawie wszystko. Decyzję w sprawie wzięcia challenge’u podejmuje teraz trener. Możliwość sprawdzenia decyzji sędziego obecna jest na wielu imprezach, włączając w to Mistrzostwa Świata w roku 2014, a także mecze Mistrzostw Europy czy Ligi Światowej. Nie brakuje też takiej szansy w meczach ligowych w Polsce i innych, najlepszych ligach w Europie. Można powiedzieć, że challenge rozwinął się tak bardzo, że można w niektórych przypadkach mówić np. o sprawdzaniu polskim, włoskim, czy nawet japońskim. Dotyczy to ogólnych zasad poproszenia o sprawdzenie, elementów do rozstrzygnięcia, jak i jego wizualnego przedstawienia. Sporym zaskoczeniem był challenge zaproponowany przez Japończyków na Pucharze Wielkich Mistrzyń w roku 2013, kiedy to sprawdzenie czy piłka trafiła w pole do złudzenia przypominało system hawk-eye z kortów tenisowych. Można to było zaobserwować chociażby na turniejach kwalifikacyjnych do Igrzysk Olimpijskich. Aby dopełnić ogólne zasady, system challenge można wykorzystać w secie dwukrotnie, jednak przy sprawdzeniu na korzyść trenera, który o to poprosił, szansa nie przepada. W przypadku wyrównanych końcówek setów, także główny sędzia ma prawo poprosić o sprawdzenie, aby uniknąć kłótni z zawodnikami.

Problemy z wykorzystaniem

Trudności pojawiają się, gdy sędziowie nieprzyzwyczajeni do możliwości sprawdzania przez zespoły, mają sędziować poważne zawody. Od razu przychodzi na myśl wiele kontrowersyjnych sytuacji, gdzie challenge wskazywał jedno, sędzia natomiast drugie. Ułatwienie staje się czasem wielkim problemem, ponieważ arbitrzy rozleniwiają się wręcz, wiedząc, że nawet gdy popełnią błąd, drużyna może jego decyzję sprawdzić. Kończy się to tym, że trenerzy muszą zajmować się często dodatkowo kontrolowaniem pracy sędziów, którzy swoimi decyzjami są w stanie wręcz podłamać drużynę i doprowadzić pośrednio do jej porażki. Wiele pisało się po meczu reprezentacji Japonii kobiet z reprezentacją Tajlandii. Tajki prowadziły w piątym secie już 12:6, przy stanie 12:8, trener zespołu gości (turniej rozgrywany był w Tokio), Kiattipong Radchatagriengkai chciał sprawdzić czy japońska rozgrywająca przekroczyła linię środkową dłonią, przy podbiciu piłki. Pokazał to klarownie drugiemu sędziemu, pierwszy jednak do challange’u nie dopuścił, a na dodatek pokazał trenerowi drugą żółta kartkę. Tajski selekcjoner wziął czas, po którym dopiero jego zespół stracił punkt, tak jakby arbiter z Meksyku przypomniał sobie o tym, że wypada dać czerwoną kartkę za dwie żółte. Kolejne dwie akcje dla Japonek zmieniły wynik na 11:12. Po kolejnym czasie dla Tajlandii gospodynie wygrały następne dwie akcje i prowadziły 13:12. Wtedy stało się coś dziwnego, czego wielu kibiców wcześniej nie widziało. Trener Tajlandek chciał zrobić zmianę, ale ta według drugiego sędziego była zgłoszona za późno, przez co Tajki straciły kolejny punkt, prze drugą czerwona kartkę dla trenera, ostatecznie przegrywając 2:3. Jeden problem z wzięciem challenge’u pociągnął za sobą lawinę strasznych dla Tajlandii wydarzeń, bowiem ta porażka skutkowała tym, że sympatycznych Tajek na Igrzyskach nie będzie. Jeszcze dziwniejszą sytuację miałem okazję zobaczyć na corocznym, towarzyskim turnieju w szwajcarskim Montreux. W drugim meczu półfinałowym Holenderki grały z Chinkami. Popularne „Pomarańczowe” prowadził w setach 2:1, w czwartym przegrywając 19:21. W kolejnej akcji przyjmująca „Oranje” Anne Buijs zaatakowała piłkę. Punkt został przyznany Holandii, ponieważ sędzina uznała, że atak był po bloku. Trener Chinek wziął challenge, by to zweryfikować. Nie dogadał się jednak z drugim arbitrem i hawk-eye, w stylu japońskim pokazał, że piłka była nawet w polu. Wydawało się, że jest już po sprawie. Nagle sędziowie zdecydowali, że i tak sprawdzą to, o co prosił trener An Jiajie, czyli dotknięcie bloku. Okazało się, że jego podopieczne piłki w bloku nie dotknęły i sędzina Sonja Simonovska pokazała punkt dla Chinek! Holenderki, jak i ich trener, Giovanni Guidetti nie mogli wprost uwierzyć własnym oczom, podobnie z resztą jak komentatorzy i kibice na miejscu. Trener „Pomarańczowych” nakazał swoim zawodniczkom opuścić boisko, wykłócając się zarazem, z drugim sędzią i obserwatorami, że punkt powinien zostać przyznany jego drużynie. Ci byli niewzruszeni zasłaniając się przepisami, a regulamin zabraniał trenerowi wzięcia tzw. „challenge na challenge”, co popularne jest we włoskiej Serie A. Sędzina nakazała w pewnym momencie powtórzyć punkt, kompletnie nie dając sobie rady z chaosem na boisku, by po około 15 minutach przyznać punkt Holandii. Od wyniku 20:21 „Oranje” nie zdobyły już żadnego punktu, przegrały seta czwartego, a potem piątego, zdobywając w nim zaledwie dziewięć punktów. Podczas turnieju kwalifikacyjnego do Igrzysk w Tokio mężczyzn, w wielu meczach trenerzy korzystali ze sprawdzenia decyzji arbitra, co sporo razy im się udawało. Sędziowie nie potrafili rozstrzygać nawet sytuacji, które kolokwialnie mówiąc działy się pod ich nosem. Prostym przykładem jest mecz Australia-Polska w ostatnim dniu zmagań. Przy stanie 23:21 w pierwszym secie dla Polski Dawid Konarski przepchnął piłkę po ręce rywala na antenkę, co skutkowało zdobyciem punktu. Sędzia uważał jednak, że polski atakujący trafił bezpośrednio w antenkę, co skutkowało tym, że Stephane Antiga musiał posiłkować się sprawdzeniem, które wyraźnie ukazało błąd arbitra.

Jak poradzić sobie z problemami?

Najłatwiej byłoby nakazać, żeby we wszystkich rozgrywkach, zarówno reprezentacyjnych, jak i klubowych stosować system challenge. Trudno sobie to jednak wyobrazić, skoro nawet we wszystkich meczach Ligi Mistrzów i Ligi Mistrzyń ten system nie jest stosowany. Najrozsądniejsze byłyby specjalne kursy, które pomogłyby sędziom uporać się z „problemem” challenge’u. Arbitrzy po każdym turnieju powinni być też rozliczani ze swojej pracy, a gdy zajdzie potrzeba nawet zawieszani na okres kilku miesięcy, może turniejów, za słabą dyspozycję. Prawdą jest, że każdy może mieć zły dzień, ale nie kilka dni w turnieju, który trwa nieco ponad tydzień, a takich arbitrów w turniejach kwalifikacyjnych w Tokio kilku było.

Autor: Sebastian Zykowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *